JASIU

Do Sancygniowskiego lasu wiodły dwie wygodne drogi: Hodorowa Granica zwana również Hodorową Ściżką i Gryglowa Droga.

Ściżka istnieje do dzisiaj choć z roku na rok coraz bardziej zarasta, zaś polna droga została zaorana, co naocznie stwierdziłem  7 października 2007. 
Wiodła ona od sąsiedniej zagrody aż do lasu, gdzie w okolicy grobu partyzantów łączyła się z leśnymi traktami.

Od zawsze należała ona do Gryglów. Sąsiadów i dalekich kuzynów, którzy osiedlili się na Piosecny w tym samym czasie co nasi pradziadkowie.

Łucja z Gryglów Michalska, była naszą praprababką, a zatem naszym praprapradziadkiem był Grygiel.

Oprócz posiadania wspólnego praszczura z rodziną Gryglów łączyły nas dobrosąsiedzie kontakty, a w pokoleniu naszych babć i mam również przyjaźnie.

Pamiętam, że kiedy trzeba było coś pożyczyć, to szło się „do Wicka Grygla”, mimo, że ów Wicek od dawna już nie żył. Nasze babcie i mamy tak właśnie mówiły. Dopiero za naszych czasów przyjęło się powiedzenie „do Jasia”. I okazało się, że ono także przeżyło Janka...

W kwietniu 2007 roku zmarł bowiem w wieku lat pięćdziesięciu dwóch  nasz kuzyn i sąsiad Janek, który gospodarował w obejściu odziedziczonym po swoich przodkach.

Jasiu, podobnie jak Ciotka Zośka po śmierci Michała, od śmierci swojej mamy zwanej Gieną, przez wiele lat samotnie prowadził swoje gospodarstwo. Pewnie z racji tej samotności zżyli się z Ciotką.  Zresztą  jako najbliższy sąsiad był tym, u którego najpierw szukała rady czy pomocy.

Pamiętam piękną tyradę jaką na kilka miesięcy przed swoją śmiercią  wygłosiła Ciotka na temat Jasia do Śmichowej.
Chodziło też trochę o to, by „dopiec” Śmichowej, która miała zastarzały żal do Janka, gdyż kiedyś, ugryzł  ją  jego pies.

Ciotka broniła Jasia, twierdząc, że pies „miał prawo ugryźć Władkę”,  z tej racji, że był na swoim podwórku. 
„Nie na drodze, nie u ciebie, no to cegóż chcesz, jageś widziała, ze pies loto, to trzeba było nie wchodzić na oborę” – wywodziła słusznie. 
Tamta jednak nie dawała się przekonać twierdząc, że „Jasiu jest jak jaki Zdeb”.

Zosię musiał ten niesprawiedliwy sąd zaboleć, bo przy innej okazji taką mniej więcej mówkę Śmichowej palnęła:

„Jasia to musi Matka Boska bardzo lubić.

Zobocz, sam jeden jest na całej wielgiej gospodarce, nikt mu nie ugotuje, nikt nie wypierze, nie uprasuje, a gadziny trzymo huk.
W polu robi sam i ze wszystkim na czas zdąży. Nigdy w święto nie robi, choćby w największe żniwa. 

Co niedziele do kościoła jedzie, zima czy lato. A inni całe rodziny mają i w niedziele do kościoła im się nie chce. 

I zobocz jak mu się darzy!
Musi go Matka Bosko baardzo lubić!”

Ani Janek wiedział jakiego ma w Ciotce obrońcę i przyjaciela, ale taka już ona była...

***

W położonej między lasami wiosce stanowiły one naturalne uzupełnienie prowiantu, opału i budulca. 
Od kłusowników po zbieraczy runa leśnego i złodziei drewna, każdy mieszkaniec coś tam z leśnych bogactw uszczknął. 

Kozaki najlepiej było zbierać „jak gryglowe pole” i choć teraz, po szeregu wyrębów Las Sancygniowski zmienił swoje oblicze, do dziś pamiętam, grzybowe miejsca z czasów mojego dzieciństwa.

Zaś, spośród wielu na Piosecny rasowych grzybiarzy, najlepszy był właśnie Jasiu.

Zanim inni powstawali z łóżek on już wracał z lasu z obfitym połowem. Znał oba pobliskie lasy i „wiedział miejsca”, gdyż od najmłodszych lat pasał z rodzeństwem w tych lasach krowy.

Jako się rzekło  Janek „dokonał dni swego żywota”, a że Matka Boska „musiała go lubić”, to zbiera teraz prawdziwki w rajskich zagajnikach...

(na zdjęciu u dołu, Janek pierwszy z prawej,  podczas rodzinnej imprezy na podwórku Ludwiki, wtedy widziałem go po raz ostatni).

 

powrót do jadłospisu

Leon