SZABELKA

Było to w tych niezapomnianych czasach, kiedy wynajmowaliśmy od Mareschów dwa pokoiki znajdujące się dokładnie nad mieszkaniem Dziadków Zeganów. Nasi gospodarze stanowili oryginalną parę. On Czech z pochodzenia, ona Ukrainka - Benek i Marysia.

Zdarzało się, że zanim Benek doleciał do ubikacji pozostawił w przedpokoju gówienko lub dwa... Oczywiście Mareszowej do głowy nie przyszło sprzątnąć po mężu.

Kuchnia była wspólna, łazienka niby też, ale w praktyce korzystać się z niej nie dało, wszelkie ablucje miały, więc miejsce „na dole” - u Dziadków. Nasze „używanie” kuchni ograniczało się do gotowania wody – resztę wykonywało się w „living roomie”.

Do dzisiaj brzmi w moich uszach skrzekliwy głos naszej gospodyni: „PANI SIKANIEC WODA SI GOTUJI”!!! 

– przywołujący do rzeczywistości mamusię, która nastawiwszy wodę w kuchni przygotowywała w pokoju kolację.

„Babka Mereszka” zawsze wcześniej wiedziała, że woda już się gotuje i codziennie informowała nas o tym w ten sam sposób.

Któregoś dnia, wracającą z pracy mamę powalił już w przedpokoju straszliwy smród unoszący się z kuchni. 

„CO TU TAK ŚMIERDZI, RANY BOSKIE”?! 

Nasza parka jakby tylko czekała na to pytanie: „Hi, hi, ty widział, jaka wrażliwa? Śmierdzi jej hi hi, toż gęś si gotuji”. 

– „Gęś”? – Niedowierzała moja mama.
– „A gęś, gęś” – przedrzeźniał Benek 
– „GĘŚ NA ŁAŃCUCHU”. 

Nasi gospodarze po prostu lubili psy.

Kiedy indziej „Dziadzio Meresz” zagadnął mamę: „Pani Sikanicowa, jest u pani troszku, margarynki”? 

„Tak oczywiście już daję” - mama szybciutko pobiegła do znajdującej się w pokoju lodówki i wróciła z dobrą połową paczki margaryny mlecznej.

 „EEE, to za dużo, mnie tylko troszku trzeba” – rzucił „Dziadzio”, po czym wziął w palce „troszku margarynki” i wtarł sobie we włosy.

Pośród wielu talentów „Babki Mereszki” znalazł się i wokalny. 
Którejś niedzieli od rana wyśpiewywała z werwą stare ułańskie piosenki. 

„Dadzo mi konika cisawego, dadzo mi konika ciasaweegoo 
i ostro szabelkeę i ostroo szabelkeeęę do boku mego”....

Marysiu – jęknął ojciec do mamy - jak „Babce” dadzą jeszcze konika i ostrą szabelkę – to nie wytrzymamy... 
Wielkimi z przejęcia oczyma już widziałem jak Jerzy morduje gospodynię jej własną „szabelką ostrą”.

Na szczęście nim „Mereszce” dali konika, my „dostaliśmy” od komuny spółdzielcze mieszkanie na dziewiątym piętrze nowiutkiego, niebieskiego wieżowca.

Dzięki temu do morderstwa nie doszło.

<<powrót jadłospisu

dalej>>