O TOCKACH ZAGINIONYCH
 Razu pewnego stało się tak, że na Pioseczno wraz z kupą innych gratów Hela z Ludwiką przywiozły taczkę. 

Wehikuł ten, w nieznanych okolicznościach zniknął z sosnowieckiej administracji budynków mieszkalnych numer... 

Taczka zwana tu z swojska tockami miała widocznie żyłkę iluzjonisty, a jej chorobliwa chęć znikania i tutaj objawiła swe podłe oblicze. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po przywiezieniu tocek na wieś stały się one urządzeniem niezbędnym. 

Chociaż do czasu fatalnego dnia, gdy powtórnie zniknęły nic na nich nie przewożono, to dla wszystkich było jasne, że takie tocki to skarb. 

Ludwika i Władek celebrowali swą tockliwość wyniośle, z właściwym dla dobrych gospodarzy dostojeństwem i minami.

 Zupełnie nie przeszkadzał im w tym fakt, że to Hela pomogła tockom w opuszczeniu nudnej służby w administracji. Głowy nie dam, ale zdaje mi się, że Hela z Zosią podśmiewały się ukradkiem z tockowych zachwytów siostry. 

A działo się to w czasach kiedy dom ciotki Zośki stał jeszcze w zarośniętym ogródku opodal. 

Wakacje albo dopiero się zaczęły, albo miały się już ku końcowi, bo Violki i Mariusza jeszcze, czy też już nie było. 

Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że dla mnie i Andrzeja tocki od razu stały się najatrakcyjniejszym z przywiezionych gratów. Przecież można było się w nich wozić, a jeszcze lepiej wozić w nich siano, czy co tam jeszcze w ramach obsesyjnej wprost zabawy w gospodarstwo. 

To, że tocki były również obiektem adoracji Ludwiki i Władka w niczym nam nie przeszkadzało, ba, utwierdzało nas tylko w przekonaniu, że bez tocek to już nie to!

  Ludwika czujnie obserwowała nasze poczynania z tockami i kilkakrotnie zwracała nam uwagę, że tak cennego sprzętu strzec trzeba ze szczególnym pietyzmem.

 Może, gdyby nie to, tocki zostałyby na miejscu. 
Nie pamiętam już jaka czynność odwróciła uwagę gospodarzy, fakt, że uprowadziliśmy tocki i ukryliśmy je w lepionej z gliny czyściutkiej sionce starego domu Zosi.

Burza rozpętała się wieczorem, gdy Władek zamykając szopę zadał sakramentalne pytanie: „Gdzie tocki”?! 

Ludwika energicznie przystąpiła do przesłuchań i gdyby nie obecność Zosi i Babci marnie by z nami było.

My, oczywiście niewinne aniołki, oburzeni na podłe pomówienia nie wiedzieliśmy co mogło się stać z cennym pojazdem. Poszukiwania trwały. Atmosfera gęstniała. Taaakie tooocki! - wyła Ludwika. 

Musieli zostawić na drodze, ktoś jechoł i wzion! - wywodził Władek.

 Z dziwnie wesołymi minami wzięły się do nas babcie i choć padliśmy w śledztwie nie od razu dowiedzieli się o tym gospodarze.

Zanim to nastąpiło słyszeliśmy przeraźliwe szepty naszych babć i charakterystyczne, tłumione chichoty. 

Nie pamiętam już kto przyprowadził tocki zaginione, dość że się znalazły. I pewnie są tam do dzisiaj, jeśli znowu nie zginęły. Taaakie tooocki!

<<do jadłospisu

 dalej>>