Życie seksualne dzikich

Nie ma to jak mieć szczęście! 

Zwłaszcza, gdy niczego nie wie się jeszcze o sprawach damsko – męskich, a przeczuwając już jakieś tajemnicze drżenia, tak bardzo chce się wiedzieć.

Znacie to pewnie: dojrzewanie jest straszne, ciekawość wielka, zaś z rodzicami rozmawiać o tym nie sposób.

Ja miałem szczęście! O rok starszy kolega, legitymujący się wiedzą dwóch starszych braci (i jak twierdził swoją własną) objaśnił mi wszystko barwnie, dosadnie i na przykładach.

Kiedy, dajmy na to, tłumaczył mi na czym polegają polucje stwierdził: „wiesz, tak ci się chuj ze smarka” – wiem, wiem potwierdziłem.

Ba, mogłem nawet obejrzeć dupę naszej koleżanki z placu! W krzakach jaśminu za śmietnikiem.

Jacek ją namówił i pokazała. Byłem wprawdzie trochę zawiedziony bo dotknąć dupy pozwoliła tylko Jackowi, ale co tam, chociaż zobaczyłem. Mieliśmy wtedy po jakie dziesięć, jedenaście lat.

Bogaty w taką wiedzę i doświadczenia, którymi jakoś nie dało się pochwalić w gronie szkolnych kolegów, pojechałem na wakacje na wieś.

Tam, mimo ciągłej jazdy na leszczynowych koniach, obłędem podszytych zabaw w gospodarstwo, budowy różnej maści szałasów, domków na drzewach itd., znalazłem czas i ochotę by uświadomić młodszego o 4 lata Andrzeja.

Tępy był jednak niemożliwie, bo tak obrazowy przykład jak zasmarkany fiut nie przemówił do jego wyobraźni.

Zacząłem więc z innej, bardziej przyswajalnej, beczki.

Pod przysięgą milczenia złożoną przez smarkacza na wszystkie możliwe świętości objaśniłem mu kwestie zapłodnienia, tłumacząc że fiut spuszcza się jakby mlekiem i ... tak dalej.

Nacyganiłem przy tym ile się dało, bo skąd niby miałem wiedzieć co się kryje pod tym jackowym „i tak dalej”?

Gówniarz jednak wszelkie przysięgi miał głęboko w, skrytej pod brązowo pomarańczowymi porciętami, dupine - gdyż wygadał się jeszcze tego samego dnia.

Trudno opisać reakcje mojej Babci, jego Babci i Ciotki Ludwiki, kiedy zapędzany do przyniesienia czegoś ze stodoły sześcioletni Andrzejek, oznajmił im, że ma to w nosie bo "idzie spuścić mleko z chuja" !

Makabra! (Wydaje mi się że, Ludwika wysyczała wtedy zbielałymi wargami „zboczeniec”, ale może to tylko moja chora wyobraźnia?)

Jakoś jednak obyło się bez zawiadamiania o sprawie naszych staruszków, bo nie pamiętam, by miały miejsce jakiekolwiek reperkusje mojego nauczania.

Za to wiejskie dzieci były znacznie lepiej od nas wyedukowane.

Przypominam sobie, że kiedy mając jakieś czternaście, piętnaście lat, rozmawialiśmy o TYCH sprawach goszcząc „na Gaiku” u Kazika Bochniaka, zaniepokoiłem się obecnością przy tej rozmowie kilkuletniej Marty 
– „o dupceniu już wi” - uspokoił mnie jej starszy braciszek, Jarek...

I to tyle, na głębsze wynurzenia nie pozwalają mi wrodzona skromność i poczucie taktu.

powrót do jadłospisu

1918